Mobilne modemy GSM – katorga czy wygoda… (na przykładzie ZTE MF63)
Kolejny tekst dotyczący konkretnego urządzenia, ale jednocześnie nie będący opisem czy recenzją onego.
Ostatnimi czasy technologie mobilne zaczynają wprowadzać mnie na jakieś takie wyższe poziomy abstrakcji przez co zaczynam się przyglądać konkretnym urządzeniom przez pryzmat ich ogólnie pojętej użyteczności a nie tylko „sprzętowości” jak to dotąd było. Tak było w przypadku mojego tekstu Tablet z Windows… Herezja? A może potrzeba… gdzie sprzęt jako taki (tablet Modecom) był tylko tłem dla moich rozważań – i tak będzie tym razem.
Wydawać by się mogło, że tematyka którą teraz poruszam jest dosyć luźno (o ile w ogóle) związana z tematyką Budniowego bloga. Na pierwszy rzut oka takie wrażenie można odnieść, to fakt. Jednak, jeśli pod uwagę weźmiemy fakt, że 90% (o ile nie więcej) tabletów z Windows 8 nie posiada wbudowanego modemu GSM to kwestia dostępu do „mobilnego internetu” w takich urządzeniach zaczyna przybierać nieco inne barwy. Przemyśleniami w tej właśnie kwestii chciałem się z Wami podzielić. Mam nadzieję, że nie zmęczę przesadnie oczu potencjalnego czytelnika. 🙂
Dwie kwestie, które sprowokowały mnie do napisania tego tekstu:
1. Wspomniałem o tym chwilę wcześniej: ogromna większość tabletów z Windows 8/8.1 nie posiada wbudowanego modemu GSM.
2. Spotkałem się z tezą, że używanie dodatkowego urządzenia komunikacyjnego zabija ideę mobilności, „tabletowości” czy jak to tam nazwać.
Faktem niezaprzeczalnym jest, że tablet z Windows 8/8.1 i modemem GSM to rzadkość taka sama jak zebra w Puszczy Kampinoskiej. Owszem, takowe okazy istnieją – jednak zdecydowanie są one bardziej wyjątkiem niż regułą. Jednocześnie warto tutaj wspomnieć, że ów problem – mimo iż w mniejszym stopniu – również dotyczy tabletów z Androidem. Co prawda Android leży już na „dalekich rubieżach” mojego zainteresowania, niemniej kilka odniesień do niego w tekście będzie – i nie będzie to hejt. 🙂
Być może rozwój tego segmentu urządzeń mobilnych z systemem Microsoftu przyniesie postęp w tej dziedzinie i tabletów z modemami GSM przybędzie. Być może. Póki co mamy to, co mamy – trzeba z tym żyć i radzić sobie „własnym przemysłem”.
Ów „własny przemysł” – w tym przypadku – to zewnętrzny modem GSM (jakiś inny pomysł?).
Rozwiązanie niby oczywiste, jednak w tym miejscu pojawia się „syndrom ciała obcego” – dodatkowego urządzenia, które trzeba nosić, pilnować, ładować… Jak już zdążyłem się przekonać, dla wielu osób nie jest to problem wirtualny – owa kwestia traktowana jest bardzo poważnie. Ja to rozumiem i nie mam zamiaru do niczego zmuszać. Jedyne co, to zachęcam do przemyślenia argumentów, które przedstawiam poniżej. 🙂
Zacznę od tego, że mój „złomek” (tablet Modecom, użyty jako kanwa wcześniej linkowanego tekstu) nie posiada wbudowanego modemu GSM – owszem, w obudowie jest „szpara” sugerująca obecność takowego urządzenia, ale jest to zwykły fejk i nie polecam upychania tam karty SIM. 😛
Jednak należy zauważyć, że idea mobilności objawiająca się zależnością: urządzenie mobilne = stały dostęp do Internetu spowodowała, iż mój tablet był „rozdawany” w komplecie z zewnętrznym modemem GSM.
No tak… w powszechnym mniemaniu modem GSM kojarzy się z czymś w rodzaju dużego pendrajwa wtykanego „temu misiu” przez port USB. Coś takiego jak na poniższym obrazku…
No właśnie w taki sposób jest najczęściej kojarzony zewnętrzny modem GSM. Tego typu urządzenia są najpopularniejsze i najczęściej używane.
Tutaj muszę przyznać rację. Jeśli do dyspozycji miałbym urządzenie właśnie takiej-to urody, to bym się mocno zastanawiał nad sensem jego posiadania i używania w komplecie z tabletem. Z PCtem, z laptopem – tak. Ale w przypadku tabletu spełniałoby ono większość przesłanek stanowiących „przeciw” niż „za”.
Jednak mój „darczyńca” wykazał się pewnego rodzaju sprytem i przebiegłością – tak, jakby przeczytał tekst który obecnie piszę. 😛
Wraz z tabletem dostałem przenośny modem GSM z funkcją WiFi – ZTE MF63. Tutaj jeszcze raz przypomnę – urządzenie jest tylko przykładem i służy do zobrazowania zasady. Zamiast tego ZTE każdy może sobie podstawić modem z WiFi wg. własnych preferencji.
Tak więc… Opis i recenzję pominę – jeśli ktoś chce może poczytać sobie (moim zdaniem rzetelną i z grubsza odpowiadającą realiom) recenzję na T-Mobile Trendy.
Jako, że w dalszej części – w odczuciu wielu czytelników – będę zapewne prawił „duby smalone”, poniżej zamieszczam wygląd owego gagatka:
Z powyższych obrazków wynikać może, że owo urządzenie to potężny kloc i swoje ważący. Nic bardziej błędnego. Nie będę tutaj operował milimetrami, porównam je do przeciętnego „internetowego pendrajwa”…
Grubość: odpowiada grubości przeciętnego „internetowego pendrajwa” – plus/minus 2-3 milimetry.
Szerokość: ok. 2 szerokości przeciętnego „internetowego pendrajwa”.
Wysokość: ok. 5 mm większa niż przeciętny „internetowy pendrajw”.
Poniżej zobrazowanie zależności (fotka cyknięta tak na „szybkiensa”):
A przecież ten modem nie jest najmniejszy z dostępnej na rynku oferty… 🙂
Do porównania użyłem „pendrajwowych” modemów: Huawei E3372 (T-Mobile) i ZTE MF823 (Plus) – oba mają podobne gabaryty, są bardzo często stosowane i moim zdaniem można je uznać za coś w rodzaju standardu.
Do czego to zmierza… W pierwszym rzędzie do obalenia teorii, że mobilne modemo-rutery to kilogramowe kloce…
Być może te sprzedawane w Biedronce trzeba wozić na euro-palecie ale ten konkretny waży mniej-więcej tyle co zebrani do kupy jego dwaj USB-kowi bracia.
Sprawa następna – bezpośrednio wynikająca z powyższego, czyli: jak to nosić ze sobą.
Czynność prosta jak postawienia czajnika „na gazie”. Ja ów modem najczęściej wrzucam w plecak z którym się praktycznie nie rozstaję… Za proste? Bynajmniej. Sygnał WiFi generowany przez urządzenie ma zasięg dobrych kilkudziesięciu metrów, tak więc mogę się oddalić na tą odległość od mojego plecaka i nadal będę „miał internet”. Kieszeń spodni, koszuli, kurtki, płaszcza też nie będzie najgorszym miejscem. Wymiary, waga i wygląd(!) urządzenia predestynują go do takich miejsc. Jeśli chodzi o stricte wygląd… no eleganckie ono jest (IMO).
Zresztą… powiedzmy sobie otwarcie. Kto nosi tablet ot, tak – w ręku. Zawsze jest jakiś plecaczek, torba czy pokrowiec… No, faktycznie, są i tacy, którzy noszą tablet tylko w dopasowanym pokrowcu – i tutaj może pojawić się pewien dyskomfort…
Mam nadzieję, że powyższe pokazało (słowa „przekonało” nie zaryzykuję) iż sam transport urządzenia nie jest czymś trudnym bądź upierdliwym. Oczywiście nie ma tutaj porównania do komfortu posiadania modemu wbudowanego, ale jak to mówią… jak się nie ma co się lubi to się lubi co się nie lubi 🙂
Nad koniecznością pilnowania „kolejnego urządzenia” rozwodzić się przesadnie nie będę – bo i nie ma nad czym się rozwodzić. Wszystkich swoich gadżetów należy pilnować i nosić je przy tzw. d*pie. Jeśli ktoś ma zapędy bałaganiarskie i tendencję do gubienia swojego mienia mobilnego… cóż…
Kolejna kwestia to „następne urządzenie do ładowania”…
No cóż, wszystko działa na prąd więc konieczność ładowania baterii jest oczywistą oczywistością. Niemniej uważam, że przy takiej ilości elektronicznych „gadżetów” jakie większa część osób posiada w domu – jedno ładowanie więcej raczej dużej różnicy nie zrobi. 🙂 Położenie ruterka obok smartfona ładowanego co noc i podpięcie mu kabelka nie wymaga przesadnego wysiłku. Fakt, trzeba o tym pamiętać. Jednak pamiętać trzeba również o wielu innych rzeczach – o ładowaniu smartfona też trzeba pamiętać. 😉 Sprawę mocno ułatwia fakt, że bateria ruterka (tego właśnie) wystarcza na ok. 2 dni jego normalnego używania. Oczywiście nie mówię tutaj o pracy ciągłej – w tym przypadku wystarczy ona, w zależności od ustawień modemu, na ok. 7 do 10 godzin przy jednym podłaczonym urządzeniu (tak mi to pracowało). Ale z drugiej strony patrząc, urządzenia takiego w praktyce nie używa się do pracy ciągłej a tylko wtedy gdy jest potrzeba. Nawet w przypadku modemu wbudowanego gdy znajdziemy się w zasięgu jakiejś sieci WiFi (choćby naszej domowej) to dane pakietowe wyłączamy. Tak?
Oczywiście modemu wbudowanego nie trzeba ładować, jednak chyba nikt nie zaprzeczy, że samo jego działanie dosyć mocno obciąża bateryjkę tabletu. „Tak czy owak, zawsze Nowak” – albo raz na jakiś czas ładujemy urządzenie zewnętrzne, albo częściej tablet.
Nie wiem czy to dla kogoś ważne, jednak ja wspomniałbym tutaj o pewnych zaletach tego typu modemu, które w porównaniu z modemem wbudowanym dość mocno upraszczają niektóre czynności.
Choćby taki tethering jako bardzo często stosowana metoda „udostępniania” łącza internetowego. Każdy, kto zetknął się z tym zagadnieniem wie, ile siwych włosów może przyprawić walka z tą technologią. W teorii są to czynności proste, jednak w praktyce, bardzo często nie wygląda to tak różowo. W przypadku naszego urządzenia o wyrażeniu „tethering” możemy zapomnieć bo do dyspozycji mamy WiFi – podłączamy kolejne urządzenie i jedziemy z tym koksem.
Dodatkową zaletą, wynikającą z posiadania swojej własnej i przenośnej sieci WiFi jest wykluczenie konieczności multiplikowania kart SIM – jeśli osobiście używamy kilku urządzeń przenośnych nie musimy kupować kilku „internetów” bądź przekładać karty z jednego urządzenia do drugiego.
Może taki przykład na szybko dla zobrazowania…
Ja na wyjazdy zabieram ze sobą najczęściej laptopa i tablet (wcześniej był to tablet Andkowy teraz jest Windowsowy). Laptop służy mi do pracy stacjonarnej (duże bydlę to jest) a tablet do pracy „w terenie”. Poprzednio miałem do wyboru jedną z dwóch opcji: albo zabrać z domu cały mobilny internet (jedna SIMka do tabletu, druga w USB-kowym pędraku), albo bawić się w przekładanie rano i wieczorem karty SIM z jednego do drugiego. Opcja pierwsza najczęściej budziła sprzeciw mojej małżonki (bo zabierałem jej mobilny internet), opcja druga zawsze budziła mój sprzeciw bo siłowanie się z pokrowcem tabletu a potem dłubanie w gnieździe SIM nie należy do rzeczy najprzyjemniejszych. Oczywiście próbowałem udostępniać internet z jednego urządzenia na drugie, ale często przekraczało to granice mojej cierpliwości.
Pod uwagę trzeba również wziąć fakt, że mój poprzedni tablet miał wbudowany modem, obecny nie ma – czyli niby poziom trudności teraz wzrósł. Wręcz przeciwnie – wszystko się uprościło. Teraz używam tylko jednej karty SIM a urządzenia podłączam przez WiFi. W dzień modem noszę w kieszeni kurtki bądź w plecaku a wieczorem stawiam go na stole przy laptopie (czasami od razu podpinam kablem do USB żeby się podładował). Nic nie przekładam, nigdzie nie dłubię, mam podłączone jednocześnie oba urządzenia – szybko, łatwo i bez zbędnych komplikacji. Nawet jak nie wyjmę modemu z plecaka czy kurtki to i tak nic to nie zmieni – WiFi jest WiFi. Dla mnie wygodne jak cholera. No. 🙂
Już pominę tutaj możliwość „pożyczenia internetu” innym osobom w naszym otoczeniu – np. znajomym. 🙂
Z mojego osobistego punktu widzenia wbudowany modem GSM ma właściwie tylko dwie zalety: jest zintegrowany z urządzeniem i nie trzeba o nim pamiętać. To, że nie trzeba go osobno ładować, pilnować, nosić… to już tylko kwestie pochodne. Dużo to, ale moim zdaniem jednocześnie i mało. Takie rozwiązanie faktycznie jest wygodne – jednak owa wygoda dosyć mocno spłaszcza kwestię ogólnej funkcjonalności. Wielu osobom oczywiście to odpowiada i nie wymagają one od tego rozwiązania niczego więcej jak tylko internetu na swoim urządzeniu – ale by takim rozwiązaniem się cieszyć trzeba je posiadać. 🙂
A jaka jest – moim zdaniem – główna wada takiego (wbudowanego) rozwiązania? Poważne zawężenie oferty urządzeń, które byśmy chcieli nabyć – wszak nie wszystkie, często atrakcyjne sprzętowo i cenowo, urządzenia posiadają wbudowany modem GSM. W przypadku tabletów androidowych może nie jest to aż tak wielki problem – tutaj znajdzie się sporo urządzeń z modemem GSM (chociaż ich cena jest chyba sporo wyższa od modeli bez modemu), za to w przypadku tabletów z Windows… Tutaj dużego wyboru niestety nie ma, a to co jest to najczęściej urządzenia z ekranem 8″ – co np. mnie nie odpowiada. Krótko mówiąc – albo kupimy to co jest ale z modemem, albo kupimy coś co nam pasuje a w kwestii internetu poradzimy sobie w „inny” sposób.
Nie mam zamiaru nikomu narzucać swojego zdania – bo to co napisałem wcześniej to tylko moje, własne opinie oparte na praktycznym użytkowaniu urządzenia. Nie wymagam nawet by ktokolwiek przyznał rację moim dywagacjom – każdy swój rozum ma i wybierze to co dla niego będzie najlepsze, najwygodniejsze i najfunkcjonalniejsze.
Ja bym jedynie przestrzegał przed przedwczesnym ferowaniem wyroków bądź sugerowaniu się tylko i wyłącznie tym, że to może nam potencjalnie nie pasować. Chyba, że ktoś już uprawiał tego typu rzeczy i wie, że mu to wybitnie „nie leży” – to już jest inna sprawa i trzeba szukać innych rozwiązań.
Nie bójmy się takich rozwiązań. Być może okaże się, że dwa urządzenia sprawdzą się lepiej niż jedno zintegrowane – być może nie od razu się okaże a za dzień, dwa, tydzień…
Uważam, że sprawa jest warta choćby przemyślenia oraz zrobienia bilansu „zysków i strat”. 🙂
One comment